Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Chlor
Ósme Dziecko Weasleyów
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 14:50, 30 Gru 2009 Temat postu: Tanwardia |
|
|
Opowiadanie typowo fantastyczne ^^ Zamieszczę od razu Prolog i pierwszą część rozdziału pierwszego.
Prolog
Ta noc była niezwykła. Ciemność rozlewała się wszędzie jak atrament, na czarnym jak smoła niebie nie widać było ani jednej gwiazdy. Sierp księżyca przybrał kolor krwi, a jego łuna iskrzyła się na uliczkach niczym rany. To był przerażający widok, jakby ziemia i niebo wraz z wszystkim wokół cierpiały utratę czegoś najcenniejszego we wszechświecie. Można było pomyśleć, że tak właśnie było, gdyż mieszkańcom tych okolic odebrano coś takiego – wolność.Radość prysła niczym bańka mydlana, pozostawiając za sobą smutek, żal, strach i cierpienie, zło zwyciężyło i równowaga została zachwiana. Tak miało pozostać,póki nie zjawi się Wielki, który ma ich wszystkich uratować i przywrócić porządek.
O tym będzie historia, którą Wam opowiem. Poznacie najlepiej strzeżone sekrety,które teraz, po setkach lat, w końcu ujrzą światło dzienne. Wyjawię Wam tajemnice pokonania ciemności, opowieść o wielu światach i stworzeniach, ale przede wszystkim największych wartościach, o których nigdy nie wolno zapomnieć,bez których przywrócenie harmonii byłoby całkowicie niemożliwe. Poznacie historie najdzielniejszych i najofiarniejszych osób w historii naszego – i nie tylko – świata. Wszystko miało początek tej właśnie nocy, gdy świat cierpiał.Uliczkami małej wioski na skraju lasu przechadzała się wysoka, brązowowłosa kobieta odziana w błękitną suknię. Jej alabastrowa skóra mocno odznaczała się w ciemności, nadając jej wygląd zjawy. Kobieta była piękna. Jej oczy… Ach, jej oczy! Możesz być pewien, że nigdy nie widziałeś, ani nie ujrzysz tak niezwykłych tęczówek. Były to przesycone niebieskością, jarzące się w ciemności dwa szafiry. Jednak nie było w nich radości, zadowolenia czy zachwytu.Odzwierciedlał się w nich ogromny strach i ból. Zaczerwienione od płaczu białka, posklejane łzami rzęsy… Cała twarz mówiła o emocjach targających kobietą – piękne, pełne usta skrzywione w rozpaczy, ściągnięte brwi,zmarszczone czoło.
Piękna postać szła ulicami w całkowitej ciszy, zdradzał ją tylko szelest sukni. Nagle zatrzymała się i stanęła przed małą, zrujnowaną chatką. Drewniane ściany były pokryte pleśnią, w niektórych miejscach czarne od płomieni. Okiennice wisiały na zawiasach, a drzwi pozbawione klamki cudem jeszcze nie padły na zachwaszczoną ścieżkę. W każdym momencie budynek mógł się zawalić.
Brązowowłosa kobieta przemierzyła dzielącą ją od domu odległość całkiem cicho, nie licząc niemal niezauważalnego dźwięku ocierającego się o siebie materiału. Oczy piękności zwróciły się ku oknu. Ciemność była tylko pozorna, bo po dokładnym przyjrzeniu się, można było zobaczyć delikatne migotanie. Białogłowa zapukała cicho do drzwi. Dosłownie sekundę później rozwarły się, a nikłe światło przelało się przez próg na ulicę. Nie czekając na zaproszenie piękność weszła do chaty i rozejrzała się. Dom miał tylko jedną izbę. W kącie stał niski stoliki krzesło, pod ścianą znajdowało się łóżko. Źródłem światła była świeca, krótka po wielokrotnym używaniu była tak niska, że płomień niemal lizał blat stolika.Kobieta przeniosła wzrok na gospodarza, którym okazał się być złotowłosy młodzieniec. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie złości, za którą krył się ból i bezsilność.
-Jakie wieści? – przerwał ciszę jego potężny głos. Jego towarzyszka ścisnęła wargi i zamknęła oczy, po czym zachwiała się i gdyby młodzian w porę jej nie złapał, osunęłaby się bezwładnie na ziemię. Mężczyzna położył ją delikatnie na łóżku i przykląkł przy niej. Ta rozchyliła nieznacznie powieki, w świecących szafirach malowała się rozpacz.
-Ona wygrała, Arsirze. Nie da się nic zrobić. Musimy się poddać.
Młodzian potrząsną głową.
-Nie wolno ci tak mówić! Nigdy tego nie zrobię, rozumiesz? Trzeba walczyć,trzeba stawiać opór! Ci wszyscy ludzie na nas liczą. Tylko my możemy ją powstrzymać. Nie możemy się poddać.
-Opór nic nie da. Ona zdobyła łuk. Ma najpotężniejszą broń. Wygra, nic na to nie poradzimy.
Mężczyzna spuścił głowę.
-Śpij, kochana, śpij – szepnął łagodnie, a powieki dziewczyny powoli opadły.Jeszcze tylko westchnęła cicho, po czym pogrążyła się w głębokim śnie.Młodzieniec poczekał, aż to się stanie, a potem bezszelestnie wstał i podszedł do stołu. Zgasił świecę i wyszedł na zewnątrz. Powoli zmierzał w stronę lasu.Przystanął przy pierwszym drzewie, czekał. Nagle zewsząd dobiegł go szyderczy śmiech. Z ciemności wynurzyła się dłoń i chwyciła go za ramię. Szamotał się,chcąc się wyrwać, jednak na próżno. Po chwili ukazała mu się cała postać trzymającej go kobiety. Usta wykrzywiła w złośliwym uśmiechu, czarne oczy jarzyły się niczym dwa węgle.
-Przyszedłeś do mnie – szepnęła do ucha młodziana. – Przyłącz się, przydasz mi się do podbicia światów. Jesteś dobrym wojownikiem, a po mojej stronie zyskasz niewyobrażalną siłę. Chodź i rządź razem ze mną – kusiła.
-Nigdy się do ciebie nie przyłączę – odszepnął. – Przyszedłem zmierzyć się z tobą.
Zaśmiała się cicho. Puściła jego ramię. Nagle jego nogi oplotły ciernie,uniemożliwiając mu zrobienie jakiegokolwiek ruchu.
-Szkoda, byłbyś wspaniałym władcą. Niestety, muszę cię zabić.
Rozdział pierwszy, cz. 1
Wdychała morskie powietrze, przesycone zapachem soli. Ręce przyłożyła do skroni, a długie, kruczoczarne włosy opadały jej miękkimi falami na plecy i ramiona. Na pociągłej, niezwykle bladej twarzy widniały mokre smugi, świadczące o tym, że płacze. Wielka, pękata łza stoczyła się po jej lekko zaczerwienionym policzku, by zniknąć w piasku.
Elivanea przetarła dłońmi oczy, osuszając je częściowo. Oddychała głęboko, chcąc się uspokoić. Wstrząsana niemymi spazmami wstała powoli z klęczek i popatrzyła na morze, które tak bezdusznie zabrało jej ojca, pozbawiło jedynego oparcia. Dokładnie trzy wschody słońca temu dowiedziała się, że cała załoga statku Kiriova, którego głowa jej rodziny była właścicielem, zaginęła na Południowych Wodach, gdzieś w okolicach Wysp Kualralskich, niedaleko Archipelagu Słońca. Informacje przekazane przez posłańca kualralskiego wodza wstrząsnęły nią dogłębnie. Do tej pory miała jedynie ojca i starszego brata, którego prawie nigdy nie było w domu, a dwie wiosny temu opuścił ich potajemnie, pozostawiając jedynie krótkie, zdawkowe słowa pożegnania, bez żadnych wyjaśnień.
Została sama, a jedynym sposobem, by nie stać się czyjąś służącą, było odnalezienie Jalda. Dokonanie tego było, można by powiedzieć, niemożliwe, bowiem nigdy nie dowiedziała się, gdzie przebywa jej brat.
Skierowała się w stronę zabudowań i przemierzała powoli drogę, rozglądając się na boki, chcąc zapamiętać każdy szczegół miejsca, w którym się wychowała. Jednocześnie żegnała się na swój sposób z Ojczyzną, pewna, że już nigdy nie powróci w te strony, chyba, że Jald zgodzi się powrócić tutaj i zając się rodzinnym domem. Najpierw jednak musiała go znaleźć i właśnie zamierzała to zrobić.
Mijała powoli przekupki wychwalające swoje towary, śmiejące się dzieci, kobiety załatwiające sprawunki. Weszła w boczną uliczkę i skrótem przedostała się pod drzwi swojego domostwa. Domostwa człowieka, który zaginął i już nigdy nie wróci. Pchnęła drzwi, które wydały z siebie głośne skrzypnięcie, niby krzyk przemęczonych zawiasów. Rozejrzała się po izbie. W domu nigdy nie brakowało pieniędzy, z racji tego, że zawód jej ojca dostarczał wysokie zarobki. Dom więc był urządzony bogato i ze smakiem, w stonowanych kolorach. Gdzieniegdzie wisiały gobeliny, które Carylês – jej ojciec – przywoził z licznych wypraw za Wody Taspajskie, delikatne serwety ręcznie robione przez jej zmarłą dawno matkę zdobiły stoły, na których ustawione były wazony z suchymi kwiatami.
Przeszła przez korytarz i skierowała się wprost do swojej izby. Wtargnęła do niej pospiesznie, nie chcąc dłużej zwlekać.
Co z oczu, to z serca, pomyślała.
Nie potrzebowała wiele. Wysypała zawartość szuflady z ubraniami na łóżko i odrzuciła wszystkie suknie, nieprzydatne w podróży. Znalazła spodnie do jazdy konnej i wsunęła je na nogi, narzuciła też starą koszulę należącą niegdyś do brata. W dość duży, skórzany worek zapakowała jedzenie znalezione w spiżarni. Suszone mięso i jeden bochen chleba. Wór przewiązała rzemieniem i przymocowała do pleców. Weszła również do izby ojca, by wziąć sakwę ukrytą w skrytce w tylnej ścianie komody. Złote monety pobrzękiwały cicho przy każdym jej kroku. Nie chcąc narażać się na uwagę złodziei zawinęła sakiewkę w zapasową koszulę, którą upchnęła razem z prowiantem. Miała już opuścić pokój, gdy o czymś sobie przypomniała. Sięgnęła do jednej z szuflad i wyciągnęła krótki nóż w skórzanej pochwie, na którego rękojeści błyszczał miodowo-złoty nadmorski kamień. Wsunęła go za pas.
Westchnęła cicho i opuściła budynek. Wyprowadziła ze stajni konia, Ratana, uprzednio osiodławszy go. Odwróciła się jeszcze na chwilę, by ostatni raz przyjrzeć się domowi. Gładziła delikatne chrapy zwierzęcia, wpatrując się w budynek, chcąc zachować w pamięci każdy szczegół. W końcu z cichym westchnieniem dosiadła wierzchowca, który szedł stępa przez uliczki Ürynye, jej rodzinnego miasta. Popędziła Ratana, który przeszedł w szybki kłus, później w cwał. Elivanea pochyliła się do przodu. Po kilku minutach opuściła zabudowania, ze wszystkich stron otoczyły ją drzewa. Stukot kopyt uderzających o ubitą ziemię odbijał się echem. Wkrótce dołączył do niego jeszcze dźwięk kropli wody rozpryskujących się wszędzie. Niebo płakało razem z nią.
Po bladym policzku Elivanei spłynęła samotna łza.
*
Płomień trawił kolejno dokładane do niego gałęzie, skakał i pląsał wesoło, stopniowo powiększając się i dając wszystkiemu dookoła ciepło. Przy ognisku siedziała wysoka, blada dziewczyna i niby od niechcenia dorzucała kolejne gałęzie, wpatrując się w migocący ogień. Ratan zarżał cicho. Ciemnowłosa napięła mięśnie, zastanawiając się, co wywołało niepokój konia. Wierzchowiec jeszcze raz wydał z siebie zduszony odgłos. Dziewczyna odwróciła się i przeczesała spojrzeniem las, na tyle, na ile pozwoliło jej światło bijące od ognia. Odetchnęła głęboko. Nie miała doświadczenia w walce wręcz, poza tym jej postura ciała była dowodem na to, że nie należała do osób szczególnie silnych. Ze złodziejem nie miałaby szans.
Po chwili koń uspokoił się. Elivanea przygryzła wargę i zwróciła się z powrotem w stronę ogniska. Wydała z siebie zduszony krzyk, gdy zobaczyła przy ogniu chłopaka, mniej więcej w jej wieku, który uśmiechał się lekko i patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
– Jesteś nieuważna. Gdybym miał złe zamiary, już byś nie żyła.
– Znamy się? – Elivanea ledwo wydała z siebie głos, bo zdumienie ścisnęło jej gardło, niby niewidzialna ręka.
– Zdaje się, że nie. Jestem Royand.
– Elivanea.
– Witaj. Dokąd zmierzasz?
– W stronę Kakh’atal.
– Cóż, ja właśnie tam się wybieram. Może moglibyśmy podróżować razem? To trzy dni galopem stąd, a ty nie umiesz się bronić.
– Z pewnością poradzę sobie sama, ale dziękuję za propozycję. – Elivanea wstała powoli i podeszła do Ratana. Z worka, który zostawiła przy koniu wyciągnęła chleb, nóż i mięso i wróciła do ogniska. – Poczęstujesz się?
Chłopak nie odpowiedział od razu, ściągną brwi w wyrazie niepewności. Po chwili jednak ledwo zauważalnie skinął głową. Elivanea odłamała spory kawałek pieczywa i połowę podała towarzyszowi, resztę postanowiwszy zostawić na później. Wyjęła zza pasa nóż. Chłopak utkwił w nim spojrzenie. Dziewczyna odkroiła dwa kawałki mięsa i podała mu jeden, sama zaś zabrała się do jedzenia. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się Royandowi. Ciemnobrązowe włosy niemal sięgały ramion, przysłaniając mocno zarysowane kości policzkowe i opadając na czoło. W świetle ognia nie sposób było ocenić, w jakim kolorze są jego oczy.
– Po co jedziesz do miasta? – Zapytał szatyn, przerywając ciszę, która zapadła.
– Cóż, to... trochę skomplikowane.
– Nie wiem jak ty, ale mam czas. Możesz mi opowiedzieć.
– Dobrze. – Elivanea sama zdziwiła się słysząc swoje słowa. Chociaż nie przyznawała się do tego, czuła potrzebę opowiedzenia komuś swojej historii. Zastanawiający był jednak fakt, że postanowiła otworzyć się przed dopiero poznanym chłopakiem. – Kilka lat temu mój brat uciekł z domu, nie powiedziawszy dokąd idzie, w jakim celu, ani dlaczego. Zostałam sama z ojcem, bo moja matka umarła, gdy miałam zaledwie kilka lat. Mój ojciec był handlarzem, często podróżował. Niedawno... – Elivanea zrobiła przerwę, chcąc uspokoić drżący głos. – Niedawno dowiedziałam się, że statek mojego ojca zaginął gdzieś na Wodach Południowych. Zostałam sama. Nie chcę zostać niczyją służącą, więc szukam brata, chcę go nakłonić do powrotu w rodzinne strony, a jeśli mi się to nie uda, to po prostu poprosić o dach nad głową.
Royand przestał jeść wpatrując się smutno w dziewczynę, która westchnęła cicho i popatrzyła nieśmiało na rozmówcę.
– Smutna historia – stwierdził po chwili chłopak.
– A ty? Mieszkasz w Kakh’atal?
– Można tak powiedzieć – zaśmiał się cicho. Spojrzała na niego pytająco. Uchwycił jej spojrzenie i wyjaśnił:
- Właściwie nie mam domu. Wychowała mnie babka, która zmarła kilka lat temu, gdy w kraju panowała epidemia. Władca zabrał jej domostwo i oddał swoim wojskom, miałem zostać służącym, ale uciekłem. Jestem włóczęgą. Niedawno byłem w Kakh’atal, później odszedłem, ale jednak uznałem, że tam czułem się najlepiej.
Dziewczyna utkwiła wzrok w ogniu, co chwila odgryzając mały kawałek chleba lub mięsa. Zamyśliła się głęboko, a wokół zapadła niezręczna cisza.
– Nie... – zaczęła nieśmiało. – Nie czujesz się... samotny?
Chłopak skończył jeść i oparł się na rękach, kierując twarz w stronę nieba.
– Czasami... czasami rzeczywiście chciałbym mieć z kim się włóczyć. Ale w każdym mieście znajdziesz takich jak ja, więc gdy już gdzieś zbłądzę, to mam ludzi, którzy mnie wspierają. Jednak to nie to samo, co przyjaciel. Im zależy tylko na tym, by podczepić się do kogoś, kto umie kraść, zdobywać jedzenie. Często takie osoby zabierały mi wszystko, uciekały i zostawiały. Przyzwyczaiłem się już do tego, że ludzie są egoistyczni i zależy im tylko na własnym przetrwaniu.
Elivanea znów się zamyśliła. Po chwili uświadomiła coś sobie.
– Ty... kradłeś?
– Oczywiście. Musiałem z czegoś żyć.
Pewna myśl nasunęła się ciemnowłosej, jednak nie znalazła w sobie tyle śmiałości, by ją wypowiedzieć. Chyba popełniła błąd spoufalając się z nieznajomym. Jeśli pozwoli chłopakowi przenocować przy jej ognisku, bardzo prawdopodobnym jest, że ukradnie jej konia i wór, a potem odjedzie, gdy będzie spała, być może ją zabije. Jednak nie miała siły powiedzieć komuś, kto tyle przeżył, że ma odejść, zostawić ją w spokoju.
Wtedy do głowy wpadł jej pomysł, który z czasem przerodził się w plan.
*
Wokół cały czas panowała cisza, nie przerywana najcichszymi nawet słowami. Zapadł całkowity zmierzch, przyszedł czas na sen, który zmorzył towarzysza ciemnowłosej, otulonego w swój kaftan z wilczego futra. Dziewczyna odczekała, aż zaśnie, a potem, stąpając ostrożnie, podeszła do wora i przytroczyła go rzemieniami do pleców, później, starając się nie hałasować osiodłała Ratana i dosiadła go. Już nie starała się nie obudzić chłopaka, stuknęła łydkami w boki konia, który ruszył, z początku żwawym kłusem, później stępa. Elivanea pochyliła się do przodu, nie chcąc stanowić oporu dla powietrza, co utrudniło by zadanie i tak już przemęczonemu dniem jazdy wierzchowcowi. Po dłuższej chwili jazdy pociągnęła za uzdę, przystopowując Ratana. Odwróciła się. Żarzące się wciąż ognisko było już tylko małym, czerwonym punkcikiem. Uciekła od nieproszonego towarzysza.
– Ratan – szepnęła do ucha konia. – Wybacz, ale czeka nas cała noc podróży, nie chcę, by Royand nas dogonił, bo nie mam ochoty odpowiadać na jego pytania. Tak więc prześpimy się dopiero w Doender, nie masz nic przeciwko?
Koń zdawał się zrozumieć wszystko, bo podniósł wysoko łeb, co u każdego człowieka było wyrazem wyniosłości. Mimo to ruszył, gdy Elivanea go popędziła. Stukot kopyt uderzających o glebę towarzyszył rozmyślaniom dziewczyny, która zatopiwszy się w swoich myślach zdawała się odpłynąć duchem, nie zdawać sprawy z tego, co dzieje się w około. Zobaczyła przed oczami twarz ojca, ze zmarszczkami w kącikach oczu świadczącymi o tym, że często się śmiał. Uśmiechnęła się mimowolnie na to wspomnienie, chociaż poczuła, jak łzy wypełniają jej oczy. Odtworzyła w myślach głos ojca, to, co powiedział tego dnia, gdy wyjechała na samotną przejażdżkę, a wróciła trzy wschody słońca później, niż powinna.
Jesteś nieodpowiedzialna, młoda damo! Nie wiesz nawet jak się martwiłem. Nigdy więcej mi tego nie rób, nie zostawiaj mnie na tak długo.
– Teraz to ty mnie zostawiłeś, ojcze – szepnęła pod nosem, a smutek chwycił jej gardło, pozbawiając możliwości mówienia.
Nie. Nie będę słaba, ojcze, obiecuję. Już nie będę płakać, po prostu będę żyła dalej. Na pewno byś tego chciał... mimo to nigdy cię nie zapomnę, przysięgam.
Nagle usłyszała czyjeś rozmowy, stukot kopyt i szczęk zbroi. Odwróciła się i dostrzegła dwóch żołnierzy króla, pędzących w jej stronę.
– W imieniu władcy! Zatrzymaj się!
Wpatrywała się w nich.
Nie. Nie. Nie teraz! Muszę znaleźć Jalda, nie!
Popędziła Ratana, który wyczuł napięcie sytuacji i ruszył galopem. Elivanea przywarła ciałem do jego grzbietu. Wiatr wycisnął łzy z jej oczu, więc zacisnęła powieki. Chwilę później usłyszała tuż obok siebie świst. To bełt o mały włos nie strącił jej z konia, przelatując zaledwie palec od nad jej głową. Słyszała tętent kopyta Ratana, ale chwilę później przybliżył się jeszcze jeden. Oba dźwięki zlały się w jeden, płynny i głośny i wypełniły jej głowę. Otworzyła oczy i zobaczyła, że tuż obok niej pędzi na swym koniu jeden z żołnierzy. Zamachnął się mieczem, a rękojeść uderzyła ją w głowę. Pociemniało jej w oczach z bólu, ale nie krzyknęła, zaskoczona. Nie zdążyła, bo zapadła się w tę ciemność, przestała być świadoma tego co się dzieje.
Koń zatrzymał się, a jej ciało osunęło się bezwładnie na ziemię.
Krytyka mile widziana ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Miona
Pupilek Dumbledore'a
Dołączył: 16 Lut 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Dolina Godryka
|
Wysłany: Śro 18:45, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Masz strasznie wciągający i bogaty styl. Poważnie.
Poza tym, genialne metafory, fajny ten świat w tym opowiadaniu jest, taki realistyczny. ^^
Jedna uwaga - po zdaniu stawiaj spację, z odstępem to wygląda przejrzyściej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Legilimencja
Administrator
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 2933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Spinner's End Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:57, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
łał, to jest dobre. Bardzo dobre.
Takie w moim stylu. Mroczne ;D
Ja bym pisała myśli kursywą, albo w cudzysłowiu chociażby... Chociaż... nie wiem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ań
Naczelny Proroka
Dołączył: 10 Gru 2008
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Little Whinging Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:10, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Prolog mi się podoba i to bardzo!
Czasem Ci chyba spacja nie wchodziła? Ale to wybaczam
Świetny styl, zaciekawiła mnie postać młodzieńca.
Nie, czekaj... Rozdział pierwszy o wiele bardziej mi się podoba!
Czekam na rozwinięcie, podziwiam postać Elivaneay. (?) Nie wiem jak odmienić to imię.
Te myśli to niekoniecznie... Ale wspomnienie, to może już bardziej kursywą.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ań dnia Śro 20:06, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Chlor
Ósme Dziecko Weasleyów
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:12, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękować, dziękować ^^
Co do tych spacji, to nie moja wina
A Elivaneę odmieniamy bez apostrofów, po prostu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Chlor dnia Śro 19:13, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ań
Naczelny Proroka
Dołączył: 10 Gru 2008
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Little Whinging Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:06, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Aa, ok ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Chlor
Ósme Dziecko Weasleyów
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:41, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Z braku czegokolwiek innego do roboty, zamieszczam kolejną część rozdziału pierwszego ^^
Rozdział pierwszy, cz. 2
Para jasnoniebieskich oczu śmiała się do niej. Słyszała szum morza i krzyk mew na nadbrzeżu. Podeszła do mężczyzny i usiadła mu na kolanach.
Byli w ogrodzie w rodzinnym domu, dość dużej posiadłości, położonej na klifie. Niespokojne tego dnia morze uderzało niecierpliwie w skały, żłobiąc je i kształtując. Uśmiech na twarzy mężczyzny kontrastował z pochmurnym niebem.
Dziewczynka również się uśmiechnęła, jednak oczy umieszczone na pulchnej twarzyczce pozostały smutne. Nie była duża, miała najwyżej sześć, siedem lat.
– El… nie musisz uśmiechać się po to, by mnie rozweselić – rzekł mężczyzna, mierząc dziewczynkę wzrokiem. Ta opuściła głowę i przytuliła się do niego.
– Tatusiu… musisz płynąć? – zapytała zduszonym od płaczu głosem. Łzy spływały jej po policzkach, skapując na podołek.
– Muszę, inaczej nie będziemy mieli, z czego żyć. Nie martw się, moja podróż nie będzie trwać w nieskończoność. Na pewno wrócę. Ale pamiętaj, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że nie będę miał takiej możliwości, choćbym nawet bardzo chciał. Wtedy będziesz musiała radzić sobie beze mnie.
– Nie… – dziewczynka zaniosła się płaczem.
– Nie!
Elivanea podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej, wyrwana ze snu. Jej głowę przeszywał potworny ból.
Otaczała ją ciemność, słychać było tylko echo jej ciężkiego oddechu. Pachniało stęchlizną i potem.
Wyciągnęła rękę i położyła ją na podłodze. Wyczuła pod palcami szorstki pled, w wielu miejscach przetarty i wygryziony, najprawdopodobniej przez szczury. Powędrowała ręką dalej i napotkała kamienną ścianę. Po chwili jej oczy przywykły do ciemności i mogła stwierdzić, że znajduje się w niewielkim pomieszczeniu, z jednym, jedynym, maleńkim oknem umieszczonym tuż pod sufitem. Oknem, w którym były kraty. Znajdowała się w celi.
Przyłożyła rękę do skroni i potarła ją. Powoli zaczęła sobie przypominać, co się działo. Jej oddech przyśpieszył w panice.
Plan legł w gruzach.
Zacisnęła mocno powieki, nie dając wypłynąć łzom cisnącym się na zewnątrz. Nie będzie płakać. Może jeszcze nie wszystko stracone…
Nagle usłyszała serię nieartykułowanych odgłosów dochodzących zza drzwi znajdujących się po przeciwległej stronie celi. Napięła wszystkie mięśnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Drzwi otworzyły się z hukiem i weszło trzech pancernych, którzy kogoś prowadzili. Źródłem odgłosów była owa osoba, która szamotała się i wyrywała, jednocześnie sycząc z bólu. Żołnierz, który ją trzymał niemal ją niósł. Teraz rzucił nią o ścianę, po której osunęła się na ziemię. Pancerni wyszli.
Elivanea patrzyła na to oszołomiona i przerażona. Wcisnęła się głębiej w swój kąt celi. Do jej uszu dochodziło ciężkie dyszenie współwięźnia. Z zarysu jego postury można było wywnioskować, iż jest nią mężczyzna, niesposób było jednak określić jego wieku.
Więzień podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu, wyraźnie nie dostrzegając Elivanei. Światło księżyca wdzierające się przez okno pod sufitem odbijało się w jego oczach o przeszywająco zielonej barwie.
Elivanea poruszyła się ostrożnie. Więzień, powiadomiony cichym szmerem zwrócił ku niej spojrzenie. W nikłym świetle dziewczyna dostrzegła znajomą twarz. Mężczyzna był młody, na oko w jej wieku. Jednak nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna, zwłaszcza, że nie przypominała sobie nikogo o takich oczach. Niewątpliwie by je zapamiętała.
– Z jakiego powodu tu jesteś, chłopcze? – zapytał zduszonym, ochrypłym szeptem. Elivanea wpatrywała się w niego intensywnie.
– Nie jestem chłopcem – odszepnęła cicho. Na twarzy więźnia najpierw odmalowało się zdumienie, a później pojawił się na niej nikły uśmiech.
– Ach, tak. Znowu się spotykamy. Jesteś nieostrożna.
Coś zaświtało w umyśle Elivanei, te słowa… Royand.
– Tak… - odpowiedziała tylko.
– Nierozsądnie jest poruszać się w tych czasach samotnie po nocy.
– Jeszcze bardziej nierozsądnie jest spać przy jednym ognisku ze złodziejem.
Reyond zaśmiał się cicho.
– Złodziej, morderca… Uwież, że na twoim miejscu wolałbym jego, niż to, co czeka cię teraz.
Elivanea zmarszczyła brwi.
– A mówiąc jaśniej?
– Myślałem, że jesteś bystrzejsza. – Elivanea zignorowała tą zniewagę. – W najlepszym przypadku przydzielą cię komuś, jako służącą, ale nie sądzę. Jesteś ładna, więc najprawdopodobniej albo król, albo ktoś z jego rodu będzie cię chciał, jako nałożnicę.
Elivanea zamarła, przerażona tą myślą. Serce przyspieszyło bicie, oddech stał się nierówny, urywany.
– Po twojej reakcji mogę domyślić się, że jesteś albo z obrzeży miasta, albo z bardziej zamożnej rodziny, w której nie chcą straszyć dzieci opowieściami „nie wychodź po zmroku, bo będziesz nałożnicą”, tylko opowiada im się o wilkach, albo jakichś niestworzonych potworach.
Elivanea nie miała już siły dyskutować z Royandem. Osunęła się na ziemię, układając na leżance.
– Znajdzie się tam miejsce i dla mnie? – zapytał Royand, już innym tonem. – Nie ma drugiego pledu, a na kamieniu trudno zasnąć.
Nic nie mówiąc przesunęła się pod samą ścianę, kuląc się najbardziej, jak się da. Reyond podszedł i popatrzył na nią przez chwilę.
– Łatwiej będzie w poprzek, w ten sposób ani tobie, ani mi nie będzie wygodnie.
Nim Elivanea zdążyła zaprotestować, czy chociażby coś powiedzieć, złapał ją w pasie, położył się i przygarnął ją do siebie. Rozluźnił uchwyt i zabrał ręce.
– Dobranoc – szepnął.
Jednak Elivanea nie mogła zasnąć. Nie wiedziała, czy było to spowodowane strachem, lękiem przed tym, co teraz będzie, czy bliskością Royanda, na którą reagowała w dziwny, nieznany sobie sposób. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy. Cela zniknęła, za to pojawiła się twarz ojca – po raz kolejny. Wciąż widziała przed oczami sceny z ich życia, słyszała jego słowa. Jakby pomimo tego, że odszedł, wciąż był przy niej – dokładnie tak, jak zwykły mawiać starsze osoby o tych, którzy odeszli, a których kochano.
„Odszedł, ale masz go w sercu, dlatego zawsze będzie przy tobie” – jakże często słyszała to Elivanea. Słowa te niekoniecznie były wypowiadane do niej. Słyszała, jak jej brat mówił to do przyjaciela, gdy odeszła jego matka. To samo mówiła córka najstarszej kobiety w mieście do swej matki po śmierci ojca. To bardzo popularna maksyma, ale jakże naiwna.
Elivanea westchnęła i otworzyła oczy. Ze zdziwieniem stwierdziła, że przez małe okienko pod sufitem wdziera się do celi światło słońca. Jednak zasnęła.
Ale nie obudziła się sama z siebie. Chwilę później usłyszała kroki nóg obutych w stal. Poderwała się szybko, budząc Royanda, który otworzył oczy, półprzytomny. Chwilę później i do niego dotarło, kto się zbliża. Również się podniósł, przeszedł przez celę i stanął przed Elivaneą. Drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł pancerny. Jednym ruchem przesunął Royanda i chwycił ciemnowłosą za nadgarstek. Z jej gardła wydobył się zduszony okrzyk zdziwienia.
Żołnierz wyprowadził ją z celi i wykręcił ręce do tyłu. Elivanea syknęła z bólu. Pancerny zaczął ją popychać, prowadzić przez sieć korytarzy. Otworzył jakieś drzwi i wepchnął ją do pomieszczenia, tak, że upadła na kolana, amortyzując upadek dłońmi, które przetarły się do krwi na kamiennej posadzce. Powoli uniosła głowę i zobaczyła mężczyznę za stołem – masywnego blondyna o małych, czarnych oczkach głęboko osadzonych w twarzy, przypominających świecące żuczki. W oczach tych nie było ani krzty jakichkolwiek uczuć, podobnie jak na twarzy.
Blondyn spojrzał na nią krótko.
– A tak, co tu mamy? – mruknął, stukając się palcem w skroń. – Nocna ucieczka? Tak, opuszczenie zabudować po godzinie policyjnej bez pozwolenia od króla. W dodatku dziecko. Jak się zwiesz?
Milczała. Mężczyzna posłał porozumiewawcze spojrzenie do żołnierza, który stał przy drzwiach, pilnując wyjścia. Ten podszedł i zamachnął się na nią. Elivanea zasłoniła ręką głowę, jednak cios padł na żebra. Jęknęła, gubiąc rytm oddechu.
– Więc? Powiesz, jak cię zwą?
– Eli… Elivanea. – prawie wyszeptała zduszonym głosem.
– Hmm… tak… Czy twoja rodzina wie o tym, że opuściłaś dom?
Nie będzie służącą.
– Nie.
– A więc ucieczka z rodzinnego domu! Jeszcze lepiej, dwa przewinienia naraz. Trzy, wliczając posiadanie noża.
– Każdy ma nóż.
– Milcz!
– Następnie… przebywanie w towarzystwie ściganego za mord osobnika. – Elivanea otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Chciała sprostować wypowiedź blondyna, jednak zapomniała o tym.
– Cóż… nawet, gdyby ktoś cię szukał… w ciągu jednej nocy złamałaś trzy przepisy. Tak więc nie pozostaje nic innego, jak przydzielić cię komuś… Ach, tak, zdaje się, że król potrzebuje kogoś do kuchni. Ale nie… już kogoś chyba dostał. Hmm… A! Vianna o kogoś prosiła. Jeszcze dzisiaj zostaniesz do niej dostarczona. – Elivanea wzdrygnęła się na to słowo. Na samą myśl o warunkach, w jakich mają ją przewieźć, było jej niewygodnie.
Blondyn jeszcze raz spojrzał znacząco na pancernego, a ten po raz kolejny wykręcił jej ręce i wyprowadził z pomieszczenia. Chwilę później wepchnął ją brutalnie do celi, tak, że nawet nie zdążyła wyciągnąć rąk, by się na nich oprzeć. Wstała powoli, rozcierając stłuczoną brodę i rozejrzała się. Cela była pusta. Nie była ona tym samym pomieszczeniem, w którym była wcześniej. To było pozbawione okna, a słomianka była jeszcze bardziej powygryzana. Elivanea usiadła na niej i skuliła się najbardziej, jak tylko mogła. Oparła brodę na kolanach i pogrążyła się w rozmyślaniach. Nie wiedziała, co może ją czekać u tej… Vianny. Nie miała pojęcia. Wprawdzie kiedyś zaprzyjaźniła się ze służącą miejscowej krawcowej, ale Zaranda nie opowiadała wiele o swojej pracy, o tym co robi.
Właśnie teraz Elivanea zdała sobie sprawę, że tak naprawdę w ogóle nie zna życia. Zawsze wszystko dostawała pod nos, niczego jej nie brakowała. Oprócz matczynej miłości. Jednak dziewczyna nie pamiętała swojej matki, więc prawie za nią nie tęskniła.
To, co teraz miało ją spotkać, było jedną wielką niewiadomą.
Elivanei zdawało się, że upłynęło zaledwie kilka minut, a drzwi celi ponownie się otworzyły. Dwóch pancernych podniosło ją, zanim sama zdążyła wstać i wyprowadzili z pomieszczenia. Tym razem byli na tyle łaskawi, że nie zadawali jej bólu, nie wykręcali rąk, ani nie popychali, tylko prowadzili. Wyprowadzili ją z zamku, po czym sami odwrócili się i odeszli. Tam czekał jeszcze jeden żołnierz, który związał jej ręce za plecami i posadził na koniu. Sam dosiadł swojego wierzchowca i prowadząc karego konia, na którym siedziała dziewczyna za uzdę, ruszył.
Dla Elivanei ta podróż była męczarnią. Nie było siodła, jedynie jakiś stary pled, a pozbawiona możliwości poruszania się w rytm kroków zwierzęcia trzęsła się i kołysała, bliska zsunięcia się na ubitą ziemię.
Podróż nie trwała na tyle długo, by Elivanea zdążyła spaść, jednak gdy pancerny zdjął ją z wierzchowca, nogi miała całe zesztywniałe, mogła ledwo się poruszać. Jakimś cudem została doprowadzona pod drzwi niemałego domu, najprawdopodobniej winnicy. Otworzyła niska, zgrabna szatynka. Żołnierz przekazał jej Elivaneę razem ze zwitkiem papieru i polecił przekazać go właścicielce winnicy. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nią, szatynka rozwiązała jej ręce i poklepała po plecach.
–Jestem Wanda. Będziesz tu pracować? To w sumie dobrze, bo my już ledwo dawaliśmy sobie ze wszystkim radę. Przyda nam się pomoc. Cóż… nie wyglądasz na silną, nie obraź się. Na pewno nie będziesz pracować z Yorgiem przy koniach. Pewnie w kuchni. Tak, raczej tak. To wtedy przeniesiemy Zeldę do koni. No, i wszystko z głowy. – Wanda przerwała na chwilę swój słowotok i jeszcze raz na nią popatrzyła. – A jak się nazywasz?
– Elivanea.
– Witaj. – Wanda chwyciła jaj łokieć i zaczęła prowadzić wzdłuż korytarza. – Co najważniejsze, musisz wszystkich poznać. Wtedy służba jest bardziej ścisła. Raczej cię polubią, ja polubiłam cię z miejsca. A wszyscy, którzy tu są, są bardzo mili. Nie mam wątpliwości, powinni cię od razu zaakceptować. Tak. – Przeszły już przez cały korytarz. Wanda otworzyła drzwi znajdujące się na jego końcu i najpierw przepuściła Elivaneę. – To kuchnia, jak widać. Głównie będziemy tutaj robić chleb. Miasto jest daleko. Od czasu so czasu wysyłamy kogoś ze sprawunkami, albo do młyna. Jednak póki co zapasy są spore, więc nie będzie potrzeby. No. Chyba umiesz piec chleb? Oczywiście, każda przyszła gospodyni umie. Nie wyglądasz na taką, co by nie umiała. Prawda, że umiesz? No właśnie. Ale, ale. Ja tak gadam, a trzeba właśnie go upiec, w końcu niedługo posiłek. To twoje pierwsze zadanie. Dobrze? Dobrze. Tak. Zostawiam cię na razie. Poradzisz sobie? Poradzisz. Tak myślę. No, wyglądasz na zaradną i bystrą. A więc udowodnij mi to, a ja tymczasem udam się do Vianny, właścicielki tego wszystkiego. Powodzenia! – Wanda wyszła, pozostawiając Elivaneę samą. Dziewczyna westchnęła i chwyciła drewnianą misę stojącą obok. Tak jak przypuszczała, znajdował się w niej zakwas. Gdy nie pozostało jej nic innego, zaczęła robić chleb.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Miona
Pupilek Dumbledore'a
Dołączył: 16 Lut 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Dolina Godryka
|
Wysłany: Czw 11:38, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne opisy! serio. w dodatku coraz ciekawsza fabuła..
i coraz bardziej mi się podoba postać Elivanei. ^^
ps. dobry pomysł na nick ;d i ładny ten podpis :* ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Chlor
Ósme Dziecko Weasleyów
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:50, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję, dziękuję ^^ A właśnie dużo ludzi mi mówi, że Elivanea jest zbyt płakliwa, ale ja ją lubię. Chocziaż i tak najfajniejsza moja postać to Royand x3
Dzięki, dziękować ;* ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Chlor
Ósme Dziecko Weasleyów
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:21, 01 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
No, to sru z kolejną częścią:
Rozdział pierwszy, cz.3
Był już niemal pewien, że to właśnie ona. Siedział przy ognisku, koncentrując się na zapachu powietrza wokół. Wdychał je powoli, z uwagą, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu. Czuł w sobie energię wywołaną porozumieniem z Duchem Żywiołu.
Wyłapał z powietrza delikatny zapach palonej żywicy. Z pewnością nie pochodził on od ogniska, gdyż był on już przytłumiony, rozwiany przez wiatr, pozostały tylko strzępki, które przyległy do liści i kory drzew. Poza tym on palił tylko białodrzewie.
Już zdołał określić miejsce pobytu. Niedokładne, ale wiedział, że znajduje się około ćwierci wschodu słońca stąd, na wschód. Więc bardzo blisko. Należało ją tylko odnaleźć, co nie zajmie dużo czasu. Trudniejszym zaś zadaniem było wymyślenie delikatnego sposobu na przekazanie jej Celu. Kamień Ognia już miała, chociaż nawet o tym nie wiedziała. Niestety, został jej odebrany, ale postarał się, by go odzyskać. I zamierza go oddać, bo bez niego dziewczyna nie ma żadnej wartości w misji, którą ona i jeszcze kilka osób maję do wykonania.
Zamknął oczy i ujrzał jej twarz, taką, jaką widział ostatnio. Piękna, alabastrowa twarz okolona hebanowymi włosami. Szare, wręcz srebrne oczy w kształcie migdałów, w których czaił się strach i zdumienie. Dwa księżyce. Ogień jest nocą. Ogień jest początkiem i końcem. Ona była ogniem. Była częścią Celu.
Wstał i sięgnął za pazuchę, wyciągając przesiąknięty zapachem ziół woreczek. Wyciągnął coś z niego i rzucił w płomienie. Jego ślad został zatarty. Dosiadł konia i popędził go. Najpierw szedł powoli, stępa. Mijał drzewa, które w ciemnościach wyglądały, jakby były przesiąknięte nienawiścią, powykrzywiane w grymasach niezadowolenia i złości, wyciągając swoje chude ręce w kierunku jego szyi. Noc ożywiała cały las, w dzień taki niepozorny. Była to najbardziej niezwykłą część doby.
Uderzył łydkami w boki konia, a ten ruszył kłusem, wreszcie cwałem. Wiatr owiewał jego twarz, ale nie tak, jak wszystkim. Nie wyciskał łez z jego oczu i nie świstał w uszach. Powietrze słuchało jego próśb, było jego sprzymierzeńcem.
*
To była kolejna noc, kiedy nie zmrużyła oka. Leżała przykryta grubym splotem z wełny, nie mogąc zmusić swojego organizmu do odpoczynku.
W winnicy Vianny była już pięć wschodów słońca. Każdy dzień był męczący, długi i monotonny. Elivanea nie pamiętała, kiedy ostatnio się odezwała, głównie tylko kiwała głową, ograniczając się do półsłówek i swojego imienia.
Pracowało tu bardzo dużo ludzi. Nie poznała jeszcze wszystkich, głównie kobiety i dziewczęta, z którymi pracowała w kuchni. Prócz nich poznała Yorga i Zeldę od koni i Tyvirell, która była krawcową Vianny. Samej właścicielki winnic Elivanea nie widziała jeszcze ani razu.
Po przybyciu tutaj Elivanea dostała pokój, w którym mieszkała razem z Zeldą i Tyvirell, a prócz tego kilka skromnych sukien, w których mogła chodzić. Koszula Jalda i spodnie do jazdy konnej zostały wrzucone na samo dno jej szuflady we wspólnej komodzie, uznane za raczej niepotrzebne. Wszystko, co miała ze sobą zostało jej odebrane, gdy została pojmana przez wojsko króla.
Król Kyrodyh był władcą żądnym luksusów, ani trochę nie nadawał się na króla. To on wprowadził do Tanwardii reformy, które zachwiały jej dobrobytem. Nie tylko wprowadził kilka całkowicie bezsensownych praw, takich jak zakaz podróżowania za zabudowaniami po zachodzie słońca bez jego osobistego pozwolenia.
Kyrodyh odziedziczył tron po ojcu – Maviu – wspaniałym władcy o gołębim sercu, który nie tylko utrzymywał pokój ze wszystkimi krainami, ale również wspierał wszystkich, którzy potrzebowali pomocy. Bardzo kochał swoją żonę, królową Ürynye, która wydała na świat dziedzica tronu, zaraz po tym umierając. Mavi rozpaczał po jej stracie bardzo długo i zapomniał o tym, by zapewnić pierworodnemu odpowiedzialną opiekę. Chowany w odosobnieniu od rodziców Kyrodyh, pod opieką chciwych dwórek wyrósł na człowieka niegodnego tronu. Wkrótce po jego szesnastych urodzinach król umarł, pozostawiając młodemu odpowiedzialność rządzenia krainą.
Po kolejnej z rzędu nieprzespanej nocy Elivanea była całkowicie wyczerpana, niezdolna do logicznego myślenia i nasilonego wysiłku. Z drżących rąk wypadały wszystkie cięższe przedmioty, przez co Wanda była zmuszona dawać jej tylko najlżejsze prace. Wieczorem Elivanea miała wolny czas. Wyszła więc do ogrodu winnego i spacerowała, wdychając świeże powietrze. Wydawało się jej ono inne, niż to, którym oddychała przez całe życie. Zafascynowana tym Elivanea wdychała je powoli i z uwagą.
– Inny zapach, niż nad morzem, prawda? – usłyszała głos z swojej prawej strony. Dostrzegła Yorga. Był to wysoki młodzieniec, niedużo starszy od niej, z blond włosami sięgającymi ramion spiętymi w kucyk i z przyjaznym uśmiechem na ustach. Ręce miał splecione na piersi, dłonie zanurzone w rękawicach ze skóry byka.
Elivanea zarumieniła się lekko i pokiwała głową, splatając dłonie za sobą.
– Słyszałem, że jesteś z Ürynye. Pochodzę stamtąd.
Elivanea ośmieliła się tą wieścią.
– Tak? Kim jest twój ojciec, może go znam?
– Jest właścicielem gospody. Na pewno ją znasz, jest największa w mieście.
– Oczywiście! Jesteś synem starego Nardela?
Yorg zaśmiał się.
– To ja, we własnej osobie.
– Mój ojciec się niegdyś z nim przyjaźnił. Nic dziwnego, czasem dostarczał mu towaru niedostępnego w Tanwardii.
– Pamiętam. Handlarz o błękitnych oczach. Pamiętam. Zawsze go tak nazywałem. Pewnie martwi się o ciebie.
Elivanea spuściła głowę i westchnęła głęboko. Zdziwiła się, gdy poczuła, że do jej oczu nie napłynęły łzy.
– Być może by się martwił. – Głos wydał jej się dziwnie spokojny. – Gdyby wiedział.
– Ach… w takim razie pewnie martwi się twój małżonek.
– Małżonek? – Elivanea zaśmiała się krótko. – Niee… nie wyszłam za mąż.
– A więc… –
– Mój ojciec nie wrócił z ostatniej wyprawy- powiedziała cicho, ale wyraźnie Elivanea. – Około dwóch księżyców temu.
– Hm... – Yorg również spuścił głowę.
– Lubisz konie? – rzucił, postanowiwszy zmienić temat.
– Och, kocham. – Elivanea kiwnęła głową. – To wspaniałe zwierzęta.
– Chodź, pokarzę ci stajnie. – Yorg ruszył przodem, prowadząc Elivaneę w kierunku zabudowań. Jeszcze długo rozmawiali o wszystkim w Ürynye, aż w końcu słońce zaszło i oboje udali się do swoich pokoi.
Wtedy po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni Elivaneę zmorzył sen.
*
Obudził ją zgiełk. Słyszała kroki na korytarzu, szepty, co jakiś czas zduszone krzyki. Stukot kopyt.
Usiadła na łóżku, zrzucając z siebie okrywający ją pled. Z trudem otworzyła powieki. Wszystko było zamglone. Po chwili jednak oczy przyzwyczaiły się do ciemności i Elivanea ujrzała zarys swojego pokoju, dwa łóżka stojące w kątach i dzielącą je szafkę. Przez małe okienko wpadał do pokoju nikłe światło pochodni. Ktoś był na zewnątrz, bez wątpienia. Coś się działo.
Ciemnowłosa wstała i szybkim krokiem przemierzyła pokój, wypadła na zewnątrz. Pospiesznie przemierzyła korytarz i dopadła drzwi frontowych, wyszła boso w noc.
Dostrzegła kilka osób krzątających się przy wschodnim skrzydle budynku. Zobaczyła białego konia i rozpoznała Yorga, który go uspokajał, prowadząc do stajen. Podeszła i uderzyła go lekko w ramię.
– Co się dzieje? – zapytała ochrypłym szeptem.
– Elivanea? – Yorg odwrócił się. – Idź spać, wszystkiego dowiesz się rano. Idź.
Odwrócił się z powrotem i ruszył w kierunku stajni.
Elivanea nie miała zamiaru iść spać. Ruszyła za światłem pochodni.
– Dziecko! – usłyszała za sobą głos Wandy. – Idź stąd, idź!
Poczuła, jak ktoś chwyta ją za ramię i próbuje ciągnąć. Resztkami uporu patrzyła na krzątaninę. Nagle dostrzegła parę jasnozielonych oczu, patrzących prosto na nią.
I to ostatnia część rozdziału pierwszego
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|